Kim jest właściwie karpiarz - t??o pytanie stawia sobie wielu wędkarzy. Niektórzy z nich traktują nas bardziej poważnie, niektórzy mniej. Ci pierwsi mają nawet odrobinę szacunku. Wiedzą że to co robimy sprawia nam przyjemność i że sami obraliśmy sobie taką drogę. Nie wnikają dlaczego. Wychodzą z założenia że każdy robi to co lubi. Mają określony dystans lecz nie traktują jako coś złego. Jest im obojętne co i z jakim skutkiem robimy. Ci drudzy natomiast upatrują w nas wszystko co najgorsze.Rozpoczynając od tego że to dziwactwo, bo jak można zaszywać się gdzieś nad wodą nawet na kilka dni i czekać tylko na karpie. Jest dla nich niezrozumiałe jak można tak długo blokować dostęp do jakiegoś miejsca, chociaż w pobliżu jest jeszcze wiele innych. No i jest jeszcze rzecz najistotniejsza- jak można wypuścić coś co się złowiło? To pytanie nurtuje i boli najbardziej. W kilku zdaniach postaram się opisać siebie i sobie podobnych. Dlaczego to robimy, z czego tak naprawdę czerpiemy przyjemność i dlaczego chcemy aby postrzegano nas w pozytywnym świetle. Zacznę od tego że żaden z nas nie urodził się karpiarzem. Swoje pierwsze kroki w przygodzie z wędką stawialiśmy biegając za płotkami ,okonkami i karaskami. Godzinami wpatrywaliśmy się w magiczne spławiki, czekając w napięciu na każde ich drgnięcie. A z jaką dumą wracaliśmy do domów gdy było się czym pochwalić! Angażując się bardziej lub mniej stawaliśmy się lepsi i skuteczniejsi. Częściej na haczyku zawisały większe rybki. Zdobywaliśmy doświadczenie na przeróżnych wodach. Od sadzawek, stawków po jeziora i nawet rzeki. Na każdym zbiorniku polowaliśmy na inne gatunki. To na białą rybę, to na drapieżnika. Jednym słowem piękna przygoda. Ale nieustannie i niepostrzeżenie zbliżał się dzień spotkania z większym osobnikiem z gatunku karp. Wtedy na pewno jeszcze nikt z nas nie wiedział czym to grozi i jak się zakończy. Nikt z nas nie podejrzewał jak bardzo wpłynie to na nasze późniejsze wędkowanie. Jak zmieni to nas samych. I tak nadszedł ten dzień. Wczesnym rankiem zjawiliśmy się nad wodą. Zarzuciliśmy wędki w upatrzone miejsca i czekaliśmy. Nagle na jednym z zestawów nastąpiło branie. Nie było to lekkie skubnięcie czy majestatyczne wyłożenie spławika. To branie było nagłe, ostre i tak gwałtowne że zadrżały podpórki a kij ostro się wygiął. Mimo chłodnego poranka, gorączka oblała nas od stóp do głowy- a może na odwrót. Szeroko otwarte oczy i buzia świadczyły o tym że dzieje się coś niezwykłego. W napięciu zmagaliśmy się z dużą siłą, przebiegłością i sprytem czegoś co zawisło na końcu wędki. Ryba krążyła dużymi kołami. To w lewo, to w prawo i coraz bliżej trzcin. Jakimś cudem udaje nam się doholować ją do brzegu. Ledwie mieści nam się w podbieraczek, który przyjmował już przecież dorodne płocie, karasie czy liny. Wreszcie klęcząc na trawie spoglądamy do siatki. To przecież karp! Patrzymy mu w oczy i dzieje się z nami coś dziwnego. Myśli kłębią nam się w głowie. Jesteśmy pod wrażeniem jego walki. Patrząc na niego widzimy jak rusza pyskiem. Zdaje się jakby chciał do nas przemówić. Ciekawe co? Nagle poruszył ogonem i nastroszył górną płetwę. Pokazał się w całej swojej krasie. Cóż za piękna ryba. Promienie wczesnego słońca zagrały na jego ciele i odbiły się blaskiem od kilku łusek ułożonych rzędem pod płetwą grzbietową. Czerwony odcień ogona dopełniał czaru w którym trwaliśmy. Nie wiedząc jak długo to trwało, w myślach zaczęła nam się rodzić jakaś inna idea. Inna zasada, która miała stać się wyznacznikiem naszej pasji. Jedyne co wiedzieliśmy w tej chwili to fakt że tej ryby nie weźmiemy już do domu.
Zwrócimy jej wolność. Jej a także każdej kolejnej. Dlaczego? Dlatego że darując jej życie i wolność sami sobie dajemy szansę na to żeby jeszcze kiedyś spotkać się z nią ponownie. Może to będzie już niedługo. Może za rok, może za dwa lata albo trzy. Na pewno wtedy będzie już większa, jeszcze bardziej waleczna i dostarczy nam jeszcze większych emocji. I właśnie od tego dnia nastała w nas pewnego rodzaju dojrzałość. Dojrzałość w rozumowaniu i troska o to aby dzięki naszemu postępowaniu pokazać że takie aspekty wędkarstwa mogą dać więcej radośći, satysfakcji i spełnienia niż zakończenie tej historii w domowej kuchni, na gazówce i skwierczącej patelni. Cóż na słuchaczach naszych wędkarskich przygód zrobi większe wrażenie. Zdanie, którym zakończymy opowieść mówiąc : „zjadłem ją” , czy może : „darowałem jej życie i wypuściłem aby dalej mogła żyć w swoim wodnym świecie”. Naturalną rzeczą jest że to wrażenie nie koniecznie zrodzi się od razu po usłyszeniu tej historii. Człowiek jest jednak istotą rozumną i nawet po jakimś czasie może to do niego dotrzeć. To że faktycznie w tym co robimy jest jakiś sens. Bo po czasie nikt przecież nie myśli już o tym co ktoś zjadł, a druga strona tej opowieści na pewno gdzieś i kiedyś powróci. Znów stanie się żywa i ktoś będzie o tym mówił. Nie zostanie ulotna jak zapach smażonej ryby. To jest właśnie nasze przesłanie. My od tamtej magicznej chwili wiedzieliśmy już że nasze wędkarstwo to KARPIE. W miarę możliwości zaczęliśmy zaopatrywać się w sprzęt karpiowy. Śledziliśmy i chłonęliśmy wszelką karpiową literaturę aby umieć samemu zrobić odpowiedni zestaw, aby zrobić własne kulki proteinowe i poprostu stać się karpiarzem we wszelkim tego słowa znaczeniu. Wyjazdy na ryby zaczęliśmy nazywać karpiowymi zasiadkami. Nie były to już wczesnoporanne wyjazdy na ryby. Spędzaliśmy nad wodą zdecydowanie więcej czasu, ucząc się czytać wodę po karpiowemu. Zaczęliśmy dostrzegać piękno otaczającej nas przyrody. Cieszyliśmy oczy świeżą zielenią wiosny, rozgrzanym powietrzem lata i multikolorami jesieni.
Koiliśmy zmysły odgłosami nocy – dzikimi i tajemniczymi. Bez zbędnych słów wpatrywaliśmy się we wschody i zachody słońca. Obserwowaliśmy życie które trwało wokół nas samych i ukazywało nam jego ogrom i potęgę. Przeżywaliśmy chłody i upały, deszcze i burze, wichury oraz gradobicia. Wszystko to ukształtowało nasz karpiowy charakter. Dzisiaj wiemy jedno – chcemy to robić i trwać w tym tak długo jak tylko się da. Z tego czerpiemy właśnie przyjemność. A gdy idzie połączyć to to wszystko i złowić pięknego karpia to pełnia szczęścia jest z nami. Ważną rzeczą dla nas jest szacunek dla miejsc w których biwakujemy. Nie raz naprawiamy te miejsca po innych, którzy bywali tam przed nami. Nie jest dla nas ciężarem pozbierać po nich śmieci i wywieźć je razem z naszymi. A kultura niektórych wędkarzy nie jest zbyt wysoko rozwinięta. Dla nas ważne jest żeby ten czas nad wodą przeżyć miło i przyjemnie w takim otoczeniu, które będzie radować oko, a nie powodować mdłości. Takim właśnie jest karpiarz i takim być powinien. Miłe jest to że chociaż niektórzy z wędkarzy choć w jakimś stopniu próbują to docenić i nawet nas naśladować. Szkoda że jest ich naprawdę niewielu. Czy to jest karpiarz, miłośnik spławika czy spinningu – dbajmy i szanujmy miejsce naszej pasji i wypoczynku. Dbajmy również o ryby, bo przecież dlatego że one jeszcze są, to nasze hobby jest dla nas tak wspaniałe. Zdajmy sobie sprawę że to, co będziemy kiedyś łowić i czy w ogóle będziemy, jest tak naprawdę tylko w naszych rękach. O tym jaki jest cel tego abyśmy w to uwierzyli i zaczęli myśleć nad wodą wiemy tak naprawdę wszyscy, ale nie do wszystkich to dociera. Szanujmy się nad wodą bo jedynie prawdziwa wędkarska wspólnota da nam korzyści w przyszłości. Wysnuwajmy wnioski z tego co robimy i idźmy przez nasze hobby z podniesioną głową i dumą że nikt nam nie zarzuci bezmyślności nad wodą.
Z karpiowym pozdrowieniem
Marek Grędziak
Komentarze
OSOBISCIE ŁOWIE OD WIELU LAT I NIKT ANI NIC NIE DAŁO MI TYLE FRAJDY CO KARPIOWANIE I PRZEŻYCIA ZWIAZANE Z NIM.......
Niestety to była tylko 18,ale kto wie,może następna będzie 20 .Rozkręcasz się Marku z tym pisaniem,oby tak dalej.Może w końcu uda nam się zgadać na zasiadkę.Pozdrawiam.
Do autora...już niebawem długi weekend...:)
Pozdrawiam wszystkich zatraconych w pasji NO KILL !!